W zwiazku z tym, ze najwieksze szanse na zobaczenie laguna w kraterze to poranek-znow zrywamy sie o swicie. Cala droge znow mamy towarzystwo psow. Tym razem to owczarki coli ktore caly czas przeganiaja napotkane bydlo. Naprawde niczym je nie przekupilismy… Ok 7.30 jestesmy juz pod brama, a tam spotykamy pare warszawiakow. Krotka wymiana paru zdan i… pojechali. Jak to? Nie podwioza nas pod krater (3 km)?!? To sia dopiero "rodacy". Wiecej serca okazal wczorajszy znajomy z parnu, ktory bez wahania zaprosil nas do swojego samochodu. Bez komentarza. Juz na szczycie udalo sie nam zobaczyc turkusowa lagune w glownym kraterze, zatem mielismy sporo szczescia. Co prawda jezioro w drugim kraterze bylo pokryte siwa mgla, ale i tak bylismy zadowoleni z wizyty w parku. Pod parkingiem rozstalismy sie z butami, ktore sie juz nie przydadza, za to zajmuja kupe miejsca i sporo waza. W dol, do hotelu rowniez skorzystalismy z uprzejmosci miejscowych dzieki czemu zaoszczedzilismy sporo czasu a po drodze do wioski zajadalismy sie przepysznymi truskawkami. Sprawnie udalo sie dotrzec do San Jose, skad odjezdzaja autobusy bezposrednio do Panama City. Niestety na dzis nie udalo sie nam ich kupic, wiec czeka nas noc w stolicy. W trakcie poszukiwania noclegu pytalismy w kilku miejscach o pokoj, zagladnelismy nawet przez pomylke do domu schadzek (nazwa "pensjon" wydawala sie wlasciwa). Czekajace na klientow dziewczynki najpierw zrobily wielkie oczy a potem wybuchnely smiechem, tak jak i my ;) W zasadzie jako ze prostytucja tu jest legalna to tego typu lokale sa w co drugim budynku. W koncu jednak znalezlismy prawdziwy hotel…