I znowu okazuje sie ze mamy towarzystwo. Nasi znajomi Amerykanie z Mazunte tez zdecydowali sie jechac dzis do San Cristobal de las Casas. To milo, bo okazali sei bardzo sypatyczna para. Po dotarciu do miasta zrobilismy maly obchod i... znow do autobusu. Kolejne kilka godzin (juz tylko 5!) po dzikich zakretach i jestesmy w Palenque. To stosunkowo niewielkie miasto jet tylko miejscem wypadowym do ruin. Znalezlismy bardzo tani hotel ale za to niestety warunki podle. No coz, nie jestesmy tu by siedziec w hotelu(!?). Becke i Chada mamy za sasiadow. Rano razem jedziemy do ruin. Moze dodam pare slow o samych autobusach. To dosc ciekawe. I klasa jest naprawde wygodna. Ma WC i jest niezwykle czysto ale tez cholernie zimno. Z niewiadomych dla nas przyczyn klima dziala na ful czyli jest ok. 16-17’C. Po prostu lodowka. Do 22 puszczane sa filmy a pozniej cicha muzyka. II klasa rozni sie diamertalnie. Jak na razie dla nas na korzysc ;) Mianowicie choc nie ma WC to czasem sie zatrzymuje. Mozna wtedy cos przekasic w barze i zalatwic to i owo... Poza tym czesto wchodza sprzedawcy i tez cos oferuja do jedzenia i picia. Kierowca w czasie jazdy tez sie nie nudzi. Typowe zajecia to: liczenie kasy, ukladanie biletow czy... obcinanie paznokci. Najgorsza z tego wszystkiego jest okropnie glosna muzyka - takie disco mekso. Czy oni to sa wszyscy glusi...?