Pozbieralismy sie i o 5.00 wyruszamy dalej. Ostatnio to nasza ulubiona pora wstawania. Ciemno ze oko wykol ale za to daleko dojedziemy. W stolicy przesiadamy sie po raz pierwszy pozniej jeszcze raz zaczym docieramy do El Ramy. Tu droga sie konczy dalej do wybrzeza karaibskiego mozna dostac sie tylko lodzia. Pordoz nie jest zbyt emocjonujaca-1.5h rzeka o brunatnym kolorze. Na miejscu, Bluefields dowiedzielismy sie ze prom odplynakilka godzin wczesniej a nastepny bedzie ... we srode (30.01.2008). No nie gorszego momentu na dotarcie tutaj nie moglismy wybrac. Wsciekli na taki obrot spraw rozwazamy ewentualny lot. Czekanie w tym brudnym miasteczku cztery dni to strata czasu, powrot do stolicy strata rajskich widokow na wyspie. Jutro zdecydujemy ostatecznie. Nasz dzisiejszy dom to skrzyzowanie domu, hotelu i sklepu. Wody niestety nie ma wiec z mycia nici (HURA!!!) Zli idziemy na piwo a po drodze mariusz zaczepia miejscowego rybaka. To murzyn wiec gada prawie po angielsku. Ja go w ogole nie rozumiem. Mowie ze czasem jest mozliwosc zabrania sie na wyspe lodzia rybacka ale rzadko sie trafia. No coz, nie mamy szczescia. Sami rybacy zostawiaja swoje lodzie na wyspie i przyplywaja promem bo to sie bardziej oplaca. Po powrocie brudni i niezadowoleni idziemy spac.