02.12.2007.
Wsiedlismy rano do autobusu do pobliskiej Puebli. W drodze, w niecce, doskonale widac bylo smog roztaczajacy sie nad miastem Meksyk. Wysiedlismy na dworcu i piechota dotarlismy do hotelu polozonego w centrum. Dzieki temu zobaczylismy biedne dzielnice i zaniedbane budynki. Zrzucilismy plecaki i udalismy sie w kierunku Zocalo. Piekne kolonialne kamienice mienia sie feeria barw. Jaskrawe kolory az bija po oczach, zwlaszcza na tla lazurowego nieba. W puebli jest takze mnostwo kosciolow. Z racji tego za to niedziela jest rowniez festyn. Tam sprobowalismy specjalu - mole poblanco, czyli czekolada z chili. Widzielismy takze smazone chrzaszcze, ktorych jednak nie odwazylismy sie wziasc do ust. Po smacznym obiedzie, ktory skladal sie z cieplej kanapki z kurczakiem i awokado oraz nozki z kurczaka w tradycyjnym sosie czekoladowym poszlismy na zakupy. Wreszczie udalo sie kupic jakies warzywa i soczystego ananasa. Po drodze kupilismy tequile i zrobilismy mala impreze w hotelowym pokoju.
03.12.2007.
Po malym rekonesansie w okolicy centrum gdzie zobaczylismy fort Forte Loreto, grzecznie wrocilismy do hotelu.
04.12.2007.
Prawie bladym switem zerwalismy sie z lozek i popedzilismy na dworzec, ktory w Puebli nosi nazwe Capu. Mimo tego, ze wiedzielismy jak jezdza tutejsi kierowcy i uwazamy przechodzac przez ulice, zdazyl sie niemily incydent. Jak bylismy juz w polowie ulicy rozpedzony garbus skrecil z przecznicy i ... wjechal wprost na Mariusza. Dobrze ze Mariusz szybko odbil sie od maski i odskoczyl na bok. Ze zlamana noga dalsza podroz bylaby niemozliwa. Po tym jak ochlonelismy po zdazeniu na ulicy wsiedlismy w busika i w godzine bylismy juz w Pochuli. Widoki byly przecudowne. Zwlaszcza zlowrogi Popo prezentowal sie okazale dymiac z samego srodka. Postanowilismy podjechac jeszcze blizej pod sam wulkan. Bus podjechal do malenkiej wioski, gdzie kazdy nas zagadywal i pytal skad jestesmy i gdzie idziemy. Jak bylismy juz na drodze na wulkan kierowcy sie tez zatrzymywali, dawali rady i pozdrawiali. Niestety Po jakiejs godzinie tak bardzo sie zachmurzylo, ze nie bylo sensu dalej isc. Zwlaszcza ze i tak nie doszlibysmy na sam wierzcholek, gdzie potrzebne jest specjane pozwolenie a cala wycieczka trwa 11h w jedna strone. Juz bez zadnych przygod dotarlismy do naszego Virreys..a.